Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A za tem, nazywasz się Zefiryn Lacour? — rzekła.
Zaczął się śmiać i potrząsnął głową.
— Wejdź tutaj, mój przyjacielu; nie stój tam.
Ośmielił się wejść, ale stanął przy drzwiach; Helena usiadła. W niezbyt jasnym przedpokoju nie przypatrzyła mu się dobrze. Wzrostem musiał być zupełnie równy Rozalii; gdyby o jeden centymetr mniej, toby go nie przyjęto do wojska. Miał włosy rude, bardzo nisko ostrzyżone, brodę gładziutką, twarz zupełnie okrągła, jak gdyby przyprószoną otrębami, i małe oczka jak świderki. Nowy surdut, który miał na sobie, za wielki na niego, jeszcze bardziej zaokrąglał jego figurkę. Szeroko rozstawił nogi, okryte czerwonemi spodniami i machał czapeczką o szerokim daszku, którą trzymał w ręku. Głupowata mina poczciwego człowieka, pod mundurem którego czuć było rolnika, śmieszyła, ale i rozczulała zarazem.
Helena chciała coś więcej dowiedzieć się od niego.
— Opuściłeś Beance ośm dni temu?
— Tak, pani.
— I oto jesteś w Paryżu. Nie gniewasz się o to?
— Nie, pani.
Ośmielał się i spoglądał po pokoju; obicia z niebieskiego aksamitu wielkie wrażenie sprawiały na nim.
— Rozalii niema — rzekła Helena; ale wróci zaraz... Jej ciotka pisze mi, że jesteś jej narzeczonym.
Żołnierz nie odpowiedział nic; spuścił głowę, śmiejąc się niezręcznie, i końcem nogi zaczął pocierać dywan.
— A zatem masz ją zaślubić, jak tylko wyjdziesz ze służby? — mówiła dalej młoda kobieta.
— Z pewnością — rzekł mocno czerwieniejąc się — z największą pewnością, to obiecane...
I ujęty uprzejmym wyrazem pani obracając kepi między palcami, ośmielił się mówić dalej.
— Och! dawno temu... kiedyśmy byli oboje mali, cho-