Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten pochylił się, chciał podnieść Joannę. Nie otworzyła powiek; rozpalona gorączką, poddawała się badaniu. Z pod rozpiętej koszulki ukazywała się pierś dziecka; nic czystszego, nic bardziej rozrzewniającego być nie mogło nad to ciałko dojrzewającej już kobiety, a jeszcze dziecka dotknięte palcem śmierci. Nie buntowała się wcale przeciw rękom starego doktora. Ale zaledwie palce Henryka dotknęły jej, targnęła się jak gdyby uderzona jakąś straszną siłą. Uczucie wstydu nagle zbudziło ją z tego stanu nieczułości, w jakim była pogrążona. Jak młoda kobieta, niespodzianie zaskoczona, przycisnęła swe biedne chude rączki do piersi drżącym głosem wyjąkała:
— Mamo... mamo!...
I otworzyła oczy. Kiedy poznała człowieka — stojącego koło niej, przeraziła się gwałtownie. Spostrzegła, że leży naga, i żywo zakrywając się prześcieradłem, płakała ze wstydu. Zdawało się, że umierając postarzała o lat dziesięć i że zbliżając się do śmierci, dwanaście jej lat dojrzały na tyle, że zrozumiała, iż mężczyzna ten nie powinien dotykać jej i odnaleść w niej matkę. Znowu krzyknęła — wołając na pomoc:
— Mamo... mamo... proszę cię...
Helena, która dotąd nie przemówiła jeszcze ani słowa, teraz stanęła tuż przy Henryku. Z twarzą marmurową silnie wpatrywała się w niego. Wreszcie głosem przytłumionym to tylko wymówiła:
— Odejdź stąd!
Doktor Bodin starał się uspokoić Joannę, którą paroksyzm kaszlu straszliwie wstrząsał. Upewniał ją, że nikt się jej sprzeciwiać nie będzie, że wszyscy odejdą i pozostawią ją w spokoju.
— Odejdź stąd — powtórzyła Helena swoim głębokim, nizkim głosem na ucho kochankowi swemu. Widzisz, przecie, żeśmy ją zabili.