Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozalia zgodziła się usiąść. Zefiryn, który stal jeszcze, ukłonił się po wojskowemu i odkroił znowu kawałek mięsa swego, rozszerzając łokcie, dla dokazania, że umie zachować się przyzwoicie. Kiedy tak jedli razem, po obiedzie pani, nie wysuwali nawet stołu na środek kuchni, woleli siedzieć obok siebie, z nosem zwróconym ku ścianie. Takim sposobem mogli uderzać się, szczypać, dawać klapsy, nieprzerywając jedzenia; a podniósłszy oczy, mieli przed sobą przyjemny widok rądli. Na ścianie wisiał bukiet wawrzynu i macierzanki; puszka z korzeniami roznosiła ostry, pieprzny zapach. Kuchnia jeszcze była nie uprzątnięta, naczynia przyniesione ze stołu stały dokoła; pomimo to, miło tu było kochankom, mającym dobry apetyt, mogli siebie nagrodzić to, czego im nigdv nie dawano w koszarach. Czuć było szczególnie zapach pieczeni, podniesiony odrobiną octu. Gazowy ogień połyskiwał w zwierciadle miedzi i blach. Ponieważ od rozpalonego piecyka strasznie było gorąco, otworzyli przeto okno i świeży powiew wiatru, dolatującego z ogrodu, wzdymał firankę z niebieskiego perkalu.
— Musisz wracać o samej dziesiątej? — spytała Helena.
— Tak pani, z przeproszeniem — odpowiedział Zefiryn.
— Ale to kawał drogi ztąd!.. Jedziesz omnibusem?
— Oh! pani, czasami. Jak się idzie dobrym kłusem gimnastycznym, to jeszcze lepiej niż jechać.
Helena zrobiła parę kroków naprzód i oparła się o bufet, stojąc z rękami założonemi. Mówiła o brzydkiej pogodzie dnia tego; o tem, co dają jeść w pułku, o drożyźnie jaj. Ale za każdem jej pytaniem i ich odpowiedzią, nastawało milczenie. Żenowała ich; nie obracali się już ku niej, z oczami, utkwionemi w talerz, unikali jej spojrzeń i dla przyzwoitości jedli małymi kęskami. Ona nie wychodziła, czując się spokojniejszą między nimi.
— Niech się pani nie niecierpliwi — rzekła Rozalia — woda zaczyna już syczeć... Gdyby ogień był lepszy.
Helena nie pozwoliła jej wstać. — Woda będzie zaraz.