Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zamknęła ją napowrót. Wszystkie meble byty na swem miejscu; robiło jej to przyjemność. Zefiryn powstał z uszanowaniem przed nią. Uśmiechnęła się i z lekka kiwnęła mu głową.
— Nie wiedziałam, czy mam już włożyć pieczeń — mówiła znowu sługa.
— A któraż godzina? — spytała Helena.
— Wkrótce będzie siódma.
— Jakto! siódma godzina!
Zdziwiło ją to ogromnie. Straciła rachunek czasu. Teraz dopiero budziła się.
— A Joanna? — spytała.
— Oh! bardzo była grzeczna. Zdaje mi się nawet, że zasneła, bo nie słyszałam, by się ruszała.
— Jakto nie dałaś jej światła?
Rozalia zakłopotała się; nie chciała przyznać się, że Zefiryn przyniósł jej ryciny. Panienka nie ruszała się, a więc niczego nie potrzebowała. Helena nie słuchała jej. Weszła do pokoju, gdzie przenikliwe zimno schwyciło ją.
— Joanno! Joanno! — zawołała.
Żaden głos nie odpowiedział. Potrąciła o fotel. Drzwi od sali jadalnej, które była zostawiła przymknięte, teraz oświecały kawałek dywana. Helenę przeszedł dreszcz; zdawało się, że deszcz pada na pokój, takie w nim było wilgotno-zimne powietrze i tak wyraźny szmer ulewy. Odwróciwszy się, spostrzegła ramę otwartego okna, blado rysującego się na szarem tle nieba.
— Któż to otworzył to okno! — zawołała. — Joanno! Joanno!
Wciąż żadnej odpowiedzi. Śmiertelny niepokój ściskał jej serce. Chciała spojrzeć przez to okno, ale macając koło niego, natrafiła na włosy; Joanna była tam. W tej chwili Rozalia weszła ze światłem, i dziecię ukazało się bladziutkie, śpiące z twarzą opartą na skrzyżowanych rękach, krople spadające z dachu bryzgały na nią. Zrozpaczona, zmęczona,