Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

radzę ci teraz wyśmiewać się jeszcze z mego japońskiego pawilonu!
Śmiała się, mszcząc się za jego dawne szyderstwa, za które zawsze jeszcze miała urazę do niego.
— Piękny masz gust — nie ma co powiedzieć!... Ale czyż nie widzisz, że mój chińczyk z porcelany więcej wart jak te wszystkie sprzęty!... Subjekt handlowy nie chciałby tego różowego kretonu. Marzyłeś chyba o tem, by zachwycić praczkę swoją?
Malignon, mocno zadraśnięty, nie odpowiadał nic. Próbował wprowadzić do drugiego pokoju. Julia zatrzymała się na progu, mówiąc, że nie wchodzi tam, gdzie tak ciemno. Zresztą, i tak widziała dosyć; pokój wart był salonu. Wszystko to pochodziło z przedmieścia świętego Antoniego. Zawieszona lampka szczególnie zabawiła ją. Bez miłosierdzia z niej drwiła, wciąż wracając do tej lampki, kupionej na tandecie, do tego marzenia biednych robotnic co nie mają mebli swoich. Podobne lampki znajdowały się we wszystkich bazarach po siedm franków pięćdziesiąt.
— Zapłaciłem za nią dziewięćdziesiąt franków — zawołał Malignon zniecierpliwiony.
Zdawała się być zachwycona, że go rozgniewała. Uspokoił się i zapytał podstępnie:
— Nie zdejmujesz płaszcza?
— Owszem — odpowiedziała; — tak gorąco tutaj!
Zdjęła nawet kapelusz, który on zaniósł wraz z futrem na łóżko. Kiedy wrócił, znalazł ją siedzącą przed ogniem i rozglądającą się jeszcze po pokoju. Spoważniała; chciała pokazać pojednawcze usposobienie.
— Brzydko tu bardzo, ale panu nie źle być musi. Oba pokoje mogłyby być zupełnie ładne.
— Oh! dla tego co zamyślam z nich zrobić! — wyrzekł niedbale.
Zaledwie wymówił te głupie słowa, już ich pożałował. Niemożna było być więcej gburowatym, ani też bardziej