Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak dalej trzepała, sypiąc puste frazesy z wprawą dewotki, nawykłej do odmawiania koronki. Ale głucha praca, co drgała w zmarszczkach jej twarzy, nieprzerwanie toczyła się dalej. Oczka jaśniały już teraz zadowoleniem.
— Więc — mówiła znowu niby w dalszym ciągu — chciałabym mieć parę dobrych trzewików. Mój pan nadto był dobry, nie mogę prosić go o to... Widzi pani, jestem odziana; tylko potrzebuję dobrych trzewików. Te co mam dziurawe, proszę zobaczyć, a teraz takie błoto, można się zaziębić i dostać kolek... Naprawdę, miałam wczoraj kolki, męczyłam się całe po obiedzie... Gdybym miała parę trzewików...
— Przyniosę ci je, matko Fétu — rzekła Helena, odprawiając ją gestem.
A kiedy stara wychodziła już cofając się tyłem, kłaniając się i dziękując, spytała ją:
— O której godzinie można was zastać samych.
— Mego pana nigdy niema po szóstej, odpowiedziała. — Ale niech się pani nie trudzi, przyjdę sama i zabiorę trzewiki u tutejszego odźwiernego... Zresztą, jak pani chce. Pani jest aniołem z nieba. Dobry Bóg wynagrodzi pani to wszystko.
Słychać było, jak na schodach jeszce gadała. Helena siedziała w osłupieniu; jakże dziwnie w porę ta kobieta przyniosła jej tę wiadomość! Teraz już wiedziała gdzie. Różowy pokój w tym zrujnowanym domu. Przypomniała sobie schody, po których sączyła się wilgoć, drzwi pożółkłe na każdem piętrze, pobrudzone tłustemi rękami, i całą tę nędzę, nad którą litowała się poprzedzającej zimy, kiedy, odwiedzała matkę Fétu, i starała się wyobrazić sobie różowy pokój pośród tej całej brzydoty ubóstwa. Kiedy tak siedziała, zatopiona w głębokiem rozmyślaniu, dwie małe rączki zakryły jej oczy zaczerwienione od bezsenności, a jednocześnie śmiejący się głosik pytał:
— Kto to?.. kto to?..