Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

grzeczności o minionym wieczorze. Piotr nalewał poncz przy drzwiach, Helena skierowała się w tę stronę i stanęła, ukryta za fałdem portyery. Słuchała.
— Proszę panią — mówił Malignon — przyjdź pani pojutrze... Będę czekał o trzeciej..
— Nie możesz więc pan na żaden sposób inaczej mówić jak na żart? — odpowiedziała pani Deberle, śmiejąc się. — Czy podobne mówić tyle niedorzecności!
On naśladował, powtarzając wciąż:
— Będę czekał na panią... pojutrze... Wie pani gdzie ż.
Ona wówczas prędko szepnęła:
— A więc dobrze, pojutrze.
Malignon skłonił się i wyszedł. Pani de Chermette wychodziła także z panią Tissot. Julia wesoło przeprowadzała je do przedpokoju, mówiąc do pierwszej z nich z największą uprzejmością:
— Będę u pani pojutrze. Mam mnóstwo wizyt do zrobienia dnia tego.
Helena stała nieruchoma i bardzo blada. Piotr nalawszy poncz, podawał jej szklankę. Machinalnie wzięła ją i zaniosła do panny Aurelii, która gorliwie zajmowała się smażonymi owocami.
— O! jakaż pani uprzejma — zawołała stara panna. — Byłabym skinęła na Piotra... Źle robią, na prawdę, że nie podają paniom ponczu... Kiedy się jest w moim wieku...
Tu przerwała sobie, spostrzegając bladość Heleny.
— Pani słaba, nie ma wątpliwości... Niechże pani napije się ponczu.
— Dziękuję, to nic... Tak wielki upał...
Chwiała się; wróciła do pustego salonu i upadła na krzesło. Lampy czerwonawe światło rzucały; świece w pająku dopalały się tak, że profitki groziły pęknięciem. Z jadalnej sali dochodziły pożegnania ostatnich gości. Helena zapomniała o tem, że ma wyjść stąd również, chciała pozostać i zastanowić się nad tem wszystkiem. A więc, to