Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja — rzekła przygnębiona. — Ależ tylko co wyznałam wam... Wiecie dobrze, iż nie mogę...
— Powinnaś wyjść za mąż — powtórzył z większą siłą. — Zaślubisz uczciwego człowieka...
Zdawało się, że w tej chwili urósł pod tą swoją starą sutanną. Wielka jego śmieszna głowa, która się zwykle przechylała na jedno ramię, podnosiła się teraz, a spojrzenie oczu zwykle na wpół przymkniętych tak było jasne i pewne teraz, że widziała je, jak się świeciły w ciemności.
Zaślubisz uczciwego człowieka, który będzie ojcem dla twojej Joanny, i z którym wróci ci cała twa dawna prawość charakteru.
— Ależ ja go nie kocham. Mój Boże, nie kocham go...
— Kochać będziesz, moja córko... On kocha ciebie i jest dobrym.
Helena broniła się, zniżała głos, słysząc mały szmer, jaki pan Rambaud sprawiał po za nimi. Był on tak cierpliwy i tak silny w swej nadziei, że od trzech miesięcy ani jednego razu nie narzucał się jej miłością swoją. Czekał ze spokojną ufnością, gotów zarazem do najcięższych ofiar. Ksiądz poruszył się, jak gdyby odwracając się w jego stronę.
— Czy chcesz, żebym mu powiedział wszystko?... Poda ci rękę i uratuje cię. I uczynisz go niezmiernie szczęśliwym.
Bezprzytomna prawie zatrzymała go. Serce jej buntowało się. Oni obydwaj przestraszali ją, ci ludzie tak spokojni i tak troskliwi, których rozum zachowywał się tak zimno, wobec gorączkowej namiętności jej. W jakimże świecie żyli oni, że mogli nie znać tego, co sprawiało jej tyle cierpienia? Ksiądz poważnym ruchem wskazał ręką na szeroką przestrzeń.
— Moja córko, spójrz na tę piękną noc, ten najwyższy spokój wobec twego wrzuszenia. Czemu nie chcesz być szczęśliwą?