Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla niczego... Żeby wiedzieć.
Helena była zresztą przyzwyczajona do takich nadzwyczajnych pytań. Pobyt w ogrodzie tak dobrze posłużył dziecku, że odtąd schodziła tam, jak tylko dzień był piękny. Powoli obawy Heleny rozproszyły się także; dom zawsze był zamknięty, Henryk nie pokazywał się, i ona sama w końcu zaczęła przesiadywać przy Joannie na brzegu kołdry. Ale następnej niedzieli zaniepokoiła się, spostrzegłszy rano okna otwarte.
— Przewietrzają pokoje — mówiła Rozalia, zachęcając Helenę, by zeszła do ogrodu. — Kiedyż, mówię pani, że nie ma nikogo!
Dnia tego cieplej było niż kiedy. Grad strzał złotych dziurawił liście. Joanna, która stawała się silniejszą, przechadzała się z dziesięć minut, oparta o ramię matki. Potem zmęczona wróciła do swego koca, robiąc przy sobie małe miejsce dla Heleny. Obie uśmiechały się do siebie, żartując z tego, że tak siedziały na ziemi. Zefiryn, skończywszy gracować, pomagał Rozalii zbierać pietruszkę, rosnącą tu i ówdzie koło muru w głębi ogrodu.
Nagle wielki hałas podniósł się w domu; Helena zabierała się właśnie do ucieczki, kiedy pani Deberle ukazała się na ganku. Była w podróżnej sukni, mówiła głośno i zdawała się być bardzo zakłopotana. Ale spostrzegłszy panią Grandjean i jej córkę, siedzące na ziemi, przed trawnikiem, podbiegła ku nim, zasypała pieszczotami i ogłuszyła gadaniem.
— Jakto! to wy!... Ah! jakżem szczęśliwa, że was widzę!... Uściskaj mnie, moja mała Joanno. Bardzo byłaś chora, nieprawdaż koteczko! Ale masz się już lepiej, rumianaś nawet. Ileż razy myślałam o tobie, moja droga! Pisałam do ciebie, otrzymałaś listy moje? Musiałaś przebyć straszne chwile. Ale skończyło się szczęśliwie. Pozwolisz mi ucałować siebie?