Strona:PL Zola - Jak ludzie umierają.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szaf, komód i biurek, co tylko wykończonych i ustawionych symetrycznie. Obecnych wprawia w roztargnienie i zajmuje ta mnogość form architektonicznych. Kto może, chroni się w cień alei sąsiedniej. Jedna z dam oddaliła się, by pójść podziwiać przepyszny krzak róż, który ogromny bukiet woniejących kwiatów roztacza nad jednym z nagrobków.
Tymczasem na krawędzi podziemia ustawiono trumnę. Jeden z księży odmawia ostatnią modlitwę, grabarze w niebieskich bluzach czekają o parę kroków. Synowie łkają, z oczyma wlepionemi w rozwartą czeluść, z której zdjęto płytę; tutaj, w tym chłodnym mroku przyjdzie i na nich kiedyś kolej spocząć. Przyjaciele uprowadzają ich w chwili, gdy grabarze przystąpili do swej czynności.
A w dwa dni potem u notaryusza zmarłej matki toczy się między nimi spór, pełen wściekłości nieprzejednanych wrogów, zdecydowanych nie ustąpić ani centyma, zaciskających zęby i błyskających na siebie spojrzeniem twardem. W interesie ich leżałoby poczekać, nie spieszyć się z sprzedażą realności. Ciskają wszakże jeden drugiemu w oczy prawdę: Karol roztrwoniłby wnet wspólny majątek na swoje wynalazki, Jerzego musi już łupić jakaś dziewka, Maurycy zaś napewno przemyśliwa o nowej waryackiej spekulacyi, której skutkiem byłaby ruina całego majątku.