Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rem sosnowym; słowem był to wielki, opuszczony amfiteatr, zniszczony strasznemi upałami, barwy ceglastej, oddzielony od nieba owem pasmem zieleni czarniawej, ciągnącej się wzdłuż wierzchołków. Na lewo rozwierały swą paszczę wąwozy Seille; stek łomów olbrzymich a żółtych zwalił się przed wiekami na ziemię barwy miedzi przepalonej; po nad tem wznosiła się wielka ściana zębiasta, podobna do murów niezdobytej twierdzy. Po prawej ręce znowu, tuż u wejścia do doliny, skrapianej nurtami Viorne’y, rozsiadło się miasto Plassans, wraz z swemi czerwonawemi lub różowemi dachami, które piętrzyły się jedne nad drugimi; ściśnięte, jak wszystkie grody starożytne, a tu i owdzie upstrzone zieloną plamą kępy drzew; ponad domy wreszcie i dachy wznosiła się wysoka wieża kościoła św. Saturnina, samotna i poważna, teraz zaś, w chwili zachodu, oblana roztopionem zlotem słonecznych promieni.
— Ach, mój Boże — szepnęła do siebie Klotylda trzeba być bardzo zarozumiałym, aby mniemać, że to wszystko będzie można ująć w rękę i zbadać do głębi.
Pascal tymczasem, wskoczywszy na krzesło, oglądał dokumenta, chcąc się przekonać, czy którego nie brakuje. Wreszcie podniósł ów kawałek marmuru i położył go na półce, poczem energicznym ruchem ręki zamknąwszy szafę, schował klucz do kieszeni marynarki.
— Tak — podjął — trzeba się starać, aby poznać wszystko, przedewszystkiem zaś nie zawracać sobie głowy tem, czego się nie zna i czego nigdy nie będzie można poznać.