Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prześladowaną i obsypywaną rubasznemi przezwiskami... Potem on z kolei wyjąkał:
— To moja wina, cierpisz przezemnie. Posłuchaj, pójdziemy stąd daleko, bardzo daleko, w takie strony, gdzie nas nikt nie zna; gdzie wszyscy będą cię pozdrawiali z szacunkiem; gdzie będziemy szczęśliwi.
Klotylda przecież na widok łez Pascala, zdobyła się na wysiłek, uspokoiła się pozornie, podniosła głowę i powstrzymała swój płacz.
— Ach! marna jestem, iż sprawiłam ci mistrzu, taką boleść! A przecież przyrzekłam sobie samej, że nie powiem ani słóweczka za powrotem do domu! Ale potem, gdy już raz znalazłam się u nas, porwała mię taka rozpacz, iż wszystko a wszystko musiałam wypaplać... Ale widzisz, że to już wszystko skończone, nie smuć się... Kocham cię.
Uśmiechnęła się i teraz z słodyczą niewymowną ujęła go w swe objęcia i zaczęła całować, niby jakiegoś zrozpaczonego, którego cierpienia pragniemy uśpić potokiem pocałunków.
— Kocham cię, a kocham cię tak gorąco, że to mi wystarczy za wszystko i to mię całkowicie pociesza. Mam tylko ciebie jednego na świecie i nikt inny, prócz ciebie, nic a nic mnie nie obchodzi! Jesteś tak dobrym dla mnie i czynisz mię niewymownie szczęśliwą.
Ale Pascal wciąż płakał i Klotylda więc ponownie zaczęła płakać; na czas dłuższy tedy zapanował wśród nich smutek nieskończony, żałoba tęskna, podczas której mięszały się nawzajem ich pocałunki, oraz ich łzy serdeczne. Pascal, zostawszy sam, orzekł, iż postępuje