Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Babka, bez wątpienia, musiała szpiegować ich wszystkich.
Bądźcobądż atoli do tej pory ani razu nawet nogą jedną nie przestąpiła poza próg Soulejady! Nawet nieszczęście, które tak niespodziewanie spadło na jej syna, ta nagła, tudzież zupełna utrata kapitału, o której mówiło całe miasto, nie zdołało zbliżyć jej do syna.
Cichaczem atoli, w duchu oczekiwała na niego, drżąc cała namiętnie, już nie zwracała nawet uwagi zbytniej na pewne pozory przyzwoitości, przyrzekając sobie za to z góry, że nie przebaczy ani na chwilę pewnym zbłąkaniom; była nadto przekonaną, że ostatecznie Pascal odda się jej na łaskę i niełaskę, ponieważ bezwarunkowo będzie musiał dziś lub jutro wezwać jej pomocy.
A kiedy już wyda wszystko co do jednego sou; kiedy przygnębiony zapuka do jej drzwi, wtedy ona natychmiast podyktuje mu swoje warunki, zmusi go do ożenienia się z Klotyldą, albo co jeszcze lepsza, będzie wymagała rychłego jej stąd wyjazdu.
Dzień atoli zbiegał za dniem, tymczasem Pascal się nie zjawiał z pokorną prośbą na ustach.
Dlatego też więc zatrzymała Martynę, przybrawszy rozczulony wyraz twarzy, i zaczęła wypytywać się jej o nowiny. Co więcej, w dalszym ciągu udawała nawet zdziwioną, że do tej pory jeszcze nie zażądano od niej pomocy, od niej, osoby bogatej. Ostatecznie dała do zrozumienia, że tylko jej godność osobista wstrzymuje ją od zrobienia w tej mierze pierwszego kroku.
— Panienka powinna pomówić o tem z panem i nakłonić go do pójścia — ostatecznie zawnioskowała