Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ozdabiania jej jako swego ideału były silniejszemi, niż głos rozsądku.
A zresztą, kiedy poszedł do biurka, by wziąść z szuflady piętnaście sztuk złota i wyliczyć je kupcowej, był najmocniej przekonanym, iż wszystkie sprawy z notaryuszem przybiorą obrót pomyślny tak, iż niebawem będzie się miało sporo pieniędzy.
I kiedy Pascal został znowu sam, po odejściu kupcowej, z klejnotem w kieszeni, ogarnęła go niezmierna, niemal dziecinna radość. Oczekując na powrót Klotyldy, wstrząsany niecierpliwością, przygotował dla niej maleńką niespodziankę.
Gdy spostrzegł ją powracającą, serce mu ledwo nie pękło, tak zaczęło kołatać gwałtownie.
Klotylda była bardzo zgrzana, gdyż palące słońce sierpniowe zawisło pod niebiosami. Chciała, prócz tego, zmienić suknię, uszczęśliwiona z owej przechadzki, nie zapominając nadto dodać ze śmiechem pełnym, a wesołym, iż Martyna świetnie się sprawowała na targu, kupiła bowiem dwa gołąbki za ośmnaście sou.
Pascal, którego wzruszenie formalnie chwytało za gardło i dusiło, poszedł za nią do jej pokoju; i kiedy już stanęła przed nim jedynie w spódniczce, z ramionami odsłoniętemi, z nagiemi łopatkami, zaczął udawać, iż coś spostrzega na jej szyi.
— Patrz no! co ty też takiego masz na szyi! Przyjrzyj się jeno.
Trzymał naszyjnik w ręku, usiłując go jej włożyć w ten sposób, iż ciągle udawał, jako przesuwa palce po jej szyi, by się przekonać, iż nic a nic ona nie ma.