Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To też i Paska], pragnąc ją ukoić jak najprędzej, powrócił do swej dawnej, a pięknej niedbałości w sprawach pieniężnych, boć i tak nigdy nie pracował dla pieniędzy, a równocześnie nawet sobie nie wyobrażał, iż można ich kiedykolwiek nie mieć, oraz cierpieć z powodu ich braku.
— Ależ ja mam pieniądze! — ostatecznie krzyknął. Co ty, Martyno, opowiadasz za głupstwa niesłychane, że już nie posiadamy ani jednego sou i przyjdzie nam niebawem umierać z głodu.
I z wesołym wyrazem twarzy podniósł się z ławki, i zmuszając obie kobiety, by szły z nim razem.
— Chodźcie, chodźcie tylko! Pokażę wam pieniądze, sporo pieniędzy. I dam Martynie nieco grosza, aby zrobiła dzisiejszego wieczora obiad wspaniały.
Na piętrze, w swoim pokoju, w obecności obu kobiet wysunął z miną tryumfalną szufladę biurka.
I oto tam, w głąb owej szuflady przez lat niemal szesnaście rzucał banknoty, tudzież złoto, które mu przynosili ostatni jego klienci, sami z własnej woli, ponieważ nigdy nie żądał od nich żadnego wynagrodzenia.
I nigdy też nie wiedział dokładnie ogólnej sumy swego małego skarbu, brał bowiem dowoli tyle pieniędzy, ile tylko zechciał, na drobne wydatki, na koszta doświadczeń, na jałmużnę, na podarunki.
Od kilku miesięcy zaglądał do owej szuflady często i brał kwoty nader poważne.
Do tego przecież stopnia przyzwyczaił się, że może tam znaleźć zawsze taką sumę, jakiej potrzebuje, po