Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! mój Boże, ach! mój Boże!.... Pan Grandguillot wyjechał!
Pascal z początku nie zrozumiał tego.
— A więc dobrze, moja droga, przecież niema nic spiesznego; pójdziesz do niego kiedyindziej.
— Ależ nie! ależ nie! pan Grandguillot uciekł; czy pan mię rozumie; uciekł ze wszystkiem!...
I, niby po przerwaniu śluzy, trysnęły teraz słowa, i całe wzruszenie gwałtowne wyładowyło się na zewnątrz.
— Dochodzę do ulicy, aż tu widzę już zdaleka sporo narodu przed drzwiami... Dreszcz lekki mię przebiegł; domyślałam się jakiegoś nieszczęścia. I brama zamknięta; i okiennice pozamykane; dom jakby wymarł... Natychmiast, ktoś z tłumu mię objaśnił, że notaryusz umknął, nie zostawiwszy nawet ani jednego sou. Słowem, zrujnował mnóstwo rodzin...
Położyła kwit na stole kamiennym. — Niech pan trzyma; oto jest, ten pański papier. Skończyło się wszystko; nie mamy już ani jednego sou i pomrzemy teraz z głodu...
Tu ją płacz zdjął serdeczny; wielkie, grube łzy spadały jej z oczów; smutek straszny ściskał to serce poczciwe, lecz skąpe, złamane zupełnie skutkiem owej zguby majątku i drżące teraz z trwogi przed nędzą, która zdała groziła.
Klotylda przez czas owych wyjaśnień siedziała zdrętwiała w milczeniu, nie mówiąc ani słowa; wlepiła jeno oczy w Pascala, który w pierwszej chwili zdawał się temu wszystkiemu nie wierzyć.