Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na chwilę przerwał, by potem dodać głosem stłumionym:
— Rodzina zaczyna topnieć; stare drzewa padają, a młode umierają jeszcze na pniu, niewyrośnięte.
Felicycie zdawało się, że syn wygłosił nowy do niej przytyk.
Śmierć tragiczna małego Karolka wzruszyła ją istotnie do głębi. Lecz mimo to, mimo dreszczu, który ją wstrząsał, doznawała w zakątku serca ulgi niezmiernej.
Na przyszły tydzień, kiedy już wszyscy dokoła przestaną płakać, co to za błogie będzie uczucie powiedzieć sobie, że ów cały światek z Tulettes, światek wstrętny zniknął raz na zawsze tak, iż od tej chwili sława rodziny będzie mogła rozbrzmiewać szeroko i migotać się złudną, lśniącą legendą.
Wtedy także przypomniała sobie, że nic a nic nie odpowiedziała u notaryusza na mimowolne oskarżenie jej przez syna; to też z bezczelnością niesłychaną zaczęła mówić o Macquardzie.
Widzisz, mój drogi, do czego to prowadzą nas sługi. To wszystko na nic się nie zdało. Przecież i tutaj była sługa, a jednak nie zapobiegła katastrofie; to też choćby wuj miał i sługę, nic a nic nie pomogłoby mu to w owym wypadku; spaliłby się na popiół zupełnie tak samo, jak się spalił.
Pascal skłonił głową, z właściwą sobie w takich wypadkach obojętnością zgodną.
— Masz słuszność, matko.
Klotylda padła na kolana. Obudziły się w niej dawne gorące wybuchy wiary gorliwej katoliczki, obudziły się