Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciez wydawał się jej śmiesznie starym, poprostu przekraczającym granice, dokąd żyć było wolno.
A nadto przecież był to człowiek, który żył wśród samach wyuzdań, upijał się, jak bydlę, co wieczór, już od lat przeszło sześćdziesięciu!
Ludzie przezorni, ludzie trzeźwi wstąpili do grobu, a on natomiast kwitł, wyglądał przepysznie, tył nawet, tryskał zdrowiem i odznaczał się wesołością.
Przed laty, kiedy dopiero co tylko osiadł w Tulettes, Felicyta ofiarowywała mu to wina, to likiery, to koszyki flaszek z wódką, w nadziei błogiej, że uda się jej w ten sposób uwolnić rodzinę od hultaja nieznośnego i zgoła niepotrzebnego, od którego należy się spodziewać jedynie nieprzyjemności, tudzież hańby.
Wnet atoli spostrzegła, że ów wszystek alkohol przeciwnie tylko go podtrzymuje w zdrowiu jak najpiękniejszem, pięknym rumieńcem pokrywa mu policzki, a oko zaprawia błyskawicami szyderstwa; to też zaprzestała posyłać mu dary, które zamiast truć g0, tylko dodawały mu tuszy i zdrowia.
W głębi duszy więc chowała do niego za to urazę wściekłą; byłaby go zabiła, gdyby się nie bała.
I za każdym razem widziała, że ów pijanica stoi coraz to silniej na swych nogach krzepkich i coraz jawniej ośmiela się śmiać z niej, ponieważ wiedział dobrze, iż życzy sobie ona jego śmierci. Tryumfował tedy, że nie sprawia jej właśnie swym pogrzebem przyjemności, jej, która ufała, że grzebiąc jego ciało, pogrzebie wraz z niem dawne brudy rodzinne, krew. tudzież błoto, obryzgujące dwa poprzednie podboje miasta Plassans.