Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Opowiadano mi któregoś dnia, że niemal zabił jednego ze swych chorych.
— Och, babko! — zawołała panna z pewną, boleścią w głosie.
Lecz ta ostatnia chciała się wygadać.
— Tak jest, istotnie, baby z miasta prawią jeszcze wiele innych rzeczy... Idź popytać się tam, na przedmieściach Powiedzą ci, że tłucze on kości nieboszczyków w krwi noworodków.
Tym razem nawet już i Martyna pospieszyła zaprzeczyć. Na twarzy Klotyldy, zranionej w swych uczuciach, przemknął promień gniewu.
— Ależ, babciu, nie powtarzaj takich okropności... Czyż to możliwe!.. Przecież mistrz posiada serce tak dobre, tyle myśli o szczęściu innych!
Felicyta widząc oburzenie obu kobiet, pojęła szybko, że przesadziła zbyt gwałtownie. Zaraz tedy uzbroiła się w słodycz zdradliwą.
— Ależ, mój kotku mały, to przecież nie ja rozpowiadam takie wstrętne historye. Powtarzam jedynie głupstwa, krążące w obiegu. Chcę poprostu wyjaśnić ci, że Pascal źle robi, lekceważąc, opinię publiczną. Jeżeli sądzi, że znalazł nowe lekarstwo, — bardzo dobrze. Ja z mojej strony nic nie mam przeciwko temu, by wyleczył cały świat, jeżeli tylko zdoła. W tem atoli sęk, że niepotrzebnie otacza się jakąś tajemniczością. Dlaczego nie odkryje swego wynalazku publicznie, dlaczego przedewszystkiem nie stara się wyleczyć swoją metodą ludzi przyzwoitych z miasta, zdobyć sobie pacyentów, którzy opromieniliby go sławą, zamiast tam troszczyć się o ową