Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmroziły niby lód; wówczas poczuł wstręt straszny do swego wieku podeszłego, do swoich pięćdziesięciu dziewięciu lat, już graniczących z sześćdziesiątką, czuł ów wstręt zwłaszcza wtedy, gdy uprzytomniał sobie jej młodość świeżą, jej lat dwadzieścia pięć. I znowu wstrząsnął nim dreszcz przestrachu; znowu poczuł, iż Klotylda owładła nim niepodzielnie; z obawą widział jasno, że ulegnie wobec pokus codziennych z jej strony!
Zobaczył ją znowu, jak mu dawała do rozwiązania wstążki od kapelusza, jak przywoływała go ku sobie, jak niemal gwałtem zmuszała go, by się nad nią pochylił i poprawił jej to lub owo w robocie; to też widział się oślepionym, szalejącym z żądzy strasznej; niemal patrzył na siebie samego i niemal czuł, iż obsypuje pocałunkami namiętnemi jej kark odsłonięty i szyję pełną, oraz białą, rozkoszną, wzbudzającą pożądliwość.
Trafiało się przecież położenie jeszcze gorsze — wieczorem, gdy nie żądali — rzecz dziwna — światła i siedzieli wśród mroków szarych, a zdradliwych. Wtedy podpełzywał ku niemu, osłonięty cieniem nocy, która zbrodniom wszelkim pomaga, upadek niezawodny, niemal bezwiedny, zawsze bezpowrotny, upadek, tryskający z wzajemnego uścisku. Odrazu go wówczas gniew porywał, gniew szalony; samo przypuszczenie podobnego wypadku wprawiało w oburzenie wszystkie fibry jego duszy, w oburzenie tem większe, że czuł swoją słabość, oraz brak hartu. Powinien rozłączyć się z Klotyldą; inaczej nadużyje z pewnością zaufania; będzie to uwiedzenie nikczemne i pospolite, będzie to zbrodnia ohydna!... Tym razem bunt obudził się w nim tak silny, że