Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był rozszalały i jakby złamany moralnie tak, jak gdyby zbrodnię jaką, popełnił. Mówił sam do siebie głośno i pierwszy krzyk własny, jaki usłyszał, przejął go dreszczem od stóp do głowy. „Kochałem ją zawsze, pragnąłem jej szalenie!“ Tak, od chwili gdy z dziecka kobietą została, on ją uwielbiał. I teraz widział to jasno... widział, jaką kobietą się stała, gdy z łobuziaka bezpłciowego wykwitła ta istota, pełna wdzięku i miłości!.. Stopki drobniutkie, łydka długa i jakby utoczona, tors wydatny i wspaniały o piersi okrągłe, szyjka okrągła, ramiona i ręce okrągłe i giętkie. Kark jej, ramiona jej to jest mleko czyste, jedwab biały, lśniący, delikatności nieskończonej!.. Jest to potworne, ale prawdziwe!.. On łaknie tego wszystkiego, jego pochłania głód szalony tej młodości, żądza tego kwiatu ciała tak cudownego i tak wonnego.
Wtedy Pascal upadł na krzesło kulawe i twarz ukrył w obu rękach splecionych, jakgdyby wyrzekał się widoku światła dziennego i wybuchnął wielkim płaczem:
— Boże mój!.. co się ze mną stanie! — wołał.
Dzieweczka, którą mu brat powierzył, którą on wychował, jak dobry ojciec, i która dziś stała się tą kusicielką dwudziestopięcioletnią, kobietą w całej pełni swej potęgi wszechwładną! Czuł się wobec niej bezbronnym, słabszym, niż dziecko maleńkie!.
I po nad pragnieniem fizycznem kochał ją jeszcze czułością nieskończoną, wielbił jej istotę moralną i umysłową, jej prawość charakteru, jej umysł żywy, jasny i tak podniosły, tak odważny!.. I nawet ta niezgoda, jaka panowała między nimi, ten niepokój sfer nieznanych