Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widział się młodzieńcem dwudziestoletnim, wysmukłym i silnym, jak młody dębczak, gdy się sobie przypominał pięknym, świeżym, z zębami, jak perły białymi, z włosami, jak krucze skrzydła czarnemi! Z jakimże gorączkowym zapałem czciłby te dary natury, tak dawniej wzgardzone, gdyby mu je cud jakiś powrócił!.. A młodość u kobiety!.. Młoda dziewczyna, przechodząca zdaleka ulicą, wstrząsała nim do głębi i jakieś nieskończone rozczulenie w nim budziła. Często było to nawet niezależne od osoby, sam obraz młodości, woń czysta i blask, który ją otaczał, oczy jasne, usta koralowe, policzki świeże, szyjka delikatna, atłasowa i jakby utoczona, zacieniona loczkami, na tyle głowy się wijącemi, i młodość ukazywała mu się zawsze wspaniała i szlachetna, bosko podniosła w swej nagości spokojnej. Wzrok jego ścigał to zjawisko, serce tonęło w żądzy nieskończonej. Tylko jedna młodość jest piękna i pożądania godna, ona jedna jest kwiatem światła, ona jedna pięknością, radością, zdrowiem, wszystkiem, co natura dać może istocie!.. Ach!.. żyć na nowo, być młodym jeszcze raz, mieć dla siebie samego, w uścisku swoim kobietę młodą, całkowicie sobie oddaną!..
Teraz Pascal i Klotylda, od chwili, gdy piękne dni kwietnia bogato kwieciem przystroiły drzewa owocowe, rozpoczęli na nowo przechadzki swoje po Soulejadzie. On stawiał tu pierwsze kroki rekonwalescenta, ona go prowadziła na arenę, już rozpaloną promieniami słońca, i stąd przez kręte aleje sośnianki wiodła nad brzegi tarasu. Słońce bieliło tu stare płyty kamienne, bezgraniczny horyzont roztaczał się w blaskach, i tylko dwa