Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bądź pan spokojny — odpowiedziała. — Nim miesiąc upłynie, wszystko będzie skończone.
Pascal, słysząc to, zachwiał się na nogach, jakgdyby mu się w oczach zaćmiło Teraz znowu ten chłopak, przyjaciel, uczeń, włazi do domu jego, aby mu ukraść jego dobro, aby mu zabrać jego szczęście:.. Powinien był przewidywać takie rozwiązanie, a jednak nagła wieść o prawdopodobieństwie tak bliskiem tego małżeństwa, zgnębiła go, jakby jakaś katastrofa niespodziewana, w której życie jego zawalić się musi. I ta istota, którą on urobił, którą uważał za swoją, i ta pójdzie sobie bez żalu żadnego, zostawi go, pozwoli mu zdechnąć samemu w tym kącie, na tym barłogu!.. Jeszcze dnia poprzedniego tyle mu narobiła przykrości, tyle się przez nią nacierpiał, że pytał siebie, czy nie rozstanie się z nią, czy jej nie odeśle do brata, który się o nią ciągle upomina. Już był taki moment jeden, w którym na to był w zupełności zdecydowany dla wspólnego dobra ich obojga. I teraz, nagle, gdy tak brutalnie zastał z tym człowiekiem, usłyszał jak mu dawała obietnicę odpowiedzi prędkiej, gdy pomyślał, że ona pójdzie za mąż, że go niebawem opuści... zdawało mu się, że otrzymał cios w samo serce!..
Wszedł ciężkim krokiem; młodzi ludzie oboje obejrzeli się i, ujrzawszy go, byli jakby zaambarasowani trochę.
— Mistrzu kochany!.. mówiliśmy tu właśnie o tobie — rzekł nareszcie wesoło Ramond. — Tak, spiskowaliśmy, ażeby nic przed tobą nie ukrywać... Mistrzu!.. powiedz, dla czego się nie leczysz.. Nic ci przecież