Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest, że go prześladuje obuwa zostania waryatem... Onegdaj, kiedyś pan z nim rozmawiał, uważałam, że go obserwujesz i badasz... Powiedz mi otwarcie, co myślisz o jego stanie?.. Czy jest jakie niebezpieczeństwo?..
Doktór Ramond żywo odparł:
— Ależ nie!.. Jest przepracowany, rozstrojony... i oto wszystko... Jakim sposobem człowiek takiego rozumu, który się tak wiele zajmował chorobami nerwowemi może się mylić do tego stopnia?.. doprawdy nie rozumiem. To jest istotnie rozpaczliwe, że umysły najjaśniejsze, najpotężniejsze, mają czasem chwile takich odskoków i zamąceń!.. Dla niego właśnie, na tę chorobę jego własny wynalazek zastrzyknięć podskórnych byłby bezwarunkowo zbawienny. Dlaczego on sobie tego nie robi?..
A gdy młoda panienka rozpaczliwym gestem dała mu poznać, że on jej już nie słucha, że nie może nawet odezwać się do niego, dodał:
— No!.. to ja z nim o tem pomówię.
W tej właśnie chwili Pascal wyszedł ze swego pokoju, szmerem rozmowy wyciągnięty. Ale, spostrzegłszy ich oboje tak blisko siebie, tak ożywionych, tak młodych i tak pięknych w jasności słonecznej, jakby w słońce ubranych, zatrzymał się na progu. I oczy mu się rozszerzyły, a wyraz bladej jego twarzy się zmienił.
Ramond wziął za rękę Klotyldę, chcąc ja jeszcze chwilę zatrzymać.
— Więc mam twoje słowo, panno Klotyldo, nieprawdaż?.. Chciałbym, żeby ślub się odbył tego lata... Wiesz, jak bardzo cię kocham... nie dajże mi długo czekać na odpowiedź swoją...