Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie obawiaj się bynajmniej jakiejkolwiek odmowy ze strony matki. Kocha ona wprawdzie Karolka bardzo namiętnie, lecz z drugiej strony jest kobietą nader rozsądną, rozumie więc doskonale, że dla dziecka będzie najlepiej znaleźć się pod twoją opieką. Na dobitek bowiem muszę ci wyznać, że biedny malec nie czuje się zbytnio szczęśliwym u matki, ponieważ, rzecz naturalna, mąż lubi daleko więcej własnego syna i własną córkę... Zresztą powinieneś wiedzieć całą prawdę.
I ciągnęła znowu dalej, pragnąc bezwątpienia uwikłać Maksyma, tudzież wydostać od niego uroczystą obietnicę. I mówiła w ten sposób aż do Plassans. Po tem nagle, kiedy powóz podskakiwał po bruku przedmieścia, odezwała się:
— Lecz patrz! oto właśnie ona sama, oto tam, matka... Ta tłusta blondynka, w tych drzwiach.
Siedziała na progu sklepu rymarskiego, gdzie widniały pozawieszane zaprzęgi, tudzież uzdy. Justyna chcąc użyć świeżego powietrza, wysunęła swoje krzesło ku ulicy i robiła pończochę, podczas gdy dzieci, mała dziewczynka oraz mały chłopiec, bawiły się u jej stóp; w tyle, poza niemi, w głębi ciemnawego sklepu, można było dostrzedz Tomasza, mężczyznę grubego i rosłego, bruneta, naprawiającego właśnie w tej chwili siodło.
Maksym wyciągnął głowę, bez żadnego jednak wzruszenia ot, poprostu kierowała nim ciekawość. Zdziwił się niesłychanie, widząc ową silną, trzydziestodwuletnią kobietę, o powierzchowności tak przyzwoitej i mieszczańskiej, która nic a nic nie była podobną do tego figlarnego łobuza, dokazującego wraz z nim przed la-