Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napróżno Macquart usiłował ich zatrzymać, opowiadając najrozmaitszego rodzaju historye. I tak twierdził, że ciotka Dida w chwilach, w których bredzi, śpiewa piosenki miłosne z dni swojej młodości; przysięgał, że słyszał to na własne uszy. Zresztą nie potrzebuje bynajmniej powozu i wybornie odprowadzi do siebie chłopca pieszo, skoro chcą go mu jeszcze zostawić.
— Uściskaj ojca, mój mały, ponieważ zawsze wiemy, że się widzimy, a nikt nigdy nie wie, kiedy zobaczymy się znowu.
I tym razem Karolek, jak poprzednio, podniósł głowę z wyrazem obojętnego ździwienia, Maksym zasmucony zaś po raz wtóry wycisnął pocałunek na jego czole.
— Bądź bardzo grzeczny i bardzo ładny, mój pieszczochu... A kochaj mię choć trochę.
— Już chodźmy, chodźmy — zachęcała Felicyta — nie mamy czasu do stracenia.
Teraz atoli weszła dozorczyni. Była to tęga, silna dziewczyna, wyłącznie przeznaczona do strzeżenia obłąkanej. Nosiła ona chorą, kładła do łóżka, dawała jeść, pielęgnowała niby dziecko. I natychmiast zaczęła rozmawiać z doktorem Pascalem, który zadawał jej pytania w rozmaitych kwestyach.
Jednem z marzeń doktora, najbardziej ulubionem i roztrząsanem, było zastosowanie metody zastrzykiwania substancyi do leczenia, tudzież uzdrowiania obłąkanych.
Ponieważ w tych ostatnich szwankował mózg, dlaczegóżby właśnie zastrzykiwania substancyi nerwowej nie