Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I mieszkał w nim oddawna bardzo wygodnie, żywiąc jedyne życzenie ciągłego zaokrąglania swych posiadłości, czatując wciąż jeszcze na korzystne okoliczności. W samej rzeczy umiał wydusić nowy kawałek pola, na który długie lata się łakomił, a to dzięki temu, że wyświadczył swej bratowej przysługę, dopomagając jej do odebrania Plassans legitymistom podczas wyborów; to była znowu druga straszna historya, którą również jedynie szeptem sobie opowiadano, historya o jakimś waryacie, skrycie wypuszczonym ze Schronienia, biegnącego wśród nocy, pragnącego się pomścić, podpalającego wreszcie dom własny, gdzie żywcem spłonęło cztery osoby.
Na szczęście przecież były to wszystko historye nader dawne; dzisiaj Macquart, zachowujący się bardzo po rządnie, nie był już bynajmniej owym groźnym oraz niepokojącym rozbójnikiem, przed którym wszyscy bez wyjątku drżeli z rodziny. Przeciwnie postępował wzorowo, z dyplomacyą wyrachowaną, z przeszłości zaś zachował jedynie uśmiech łobuza, drwiącego sobie, zda się z świata całego.
— Wuj jest w domu — odezwał się Pascal, gdy powóz podjeżdżał ku folwarczkowi.
Ów domek wiejski nie różnił się niczem od innych domków Prowancyi; jednopiętrowy, kryty bezbarwnemi dachówkami, miał wszystkie cztery ściany silnie zachwaszczone żółtą farbą. Przed frontem rozciągał się wązki taras, który ocieniały morwy stare, wyrośnięte w kształcie altanki, wyciągające i skręcające naprzemiany swe grube gałęzie.