Strona:PL Zofia Rogoszówna - Dzieci pana majstra.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gruz, kamienie gradem lecą,
razy biją coraz gęściej,
z krzykiem: — Poddaj się forteco! —
walą, aż im puchną pięście.

A zuchwała brama złota,
jak świeciła, świeci w słońcu...
Odejść z niczem? toć sromota!
Jednak... atak słabnie wkońcu.

— Niech ją tysiąc kaczek kopnie! —
zagrzmi wreszcie Poniedziałek.
— Górą przeleźć najroztropniej!
I pod mur już biegnie śmiałek.

Lecz tu nowa czeka bieda:
po szkle wchodzić rzecz niełatwa;
tak się nie da i tak nie da.
— Co tu zrobić? — myśli dziatwa.

Nadobitek tam nagórze,
z ślicznych kwiatów barwy zorzy,
na przejrzystym jak szkło murze
taki napis się utworzy: