Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej chmurze podobny, osłonił sobą większą część niebios sklepienia. Oczy jego iskrzyły się, jak błyskawica, a rozwarte szpony, siłą i ogromem swoim, mogłyby objąć i unieść odłam skały, zdobiący groźny wierzchołek El-axy. Antar pojął, że straszny ów ptak olbrzymi ściga również gazellę, która nowe widząc niebezpieczeństwo, jeszcze chyżej uciekać poczęła. Lecz Antar zawsze był słabszych obrońcą; zapomina, że sam przed chwilą uganiał się za gazellą, chcąc wydrzeć jej życie; myśli teraz już tylko o ocaleniu jej od dzikości powietrznego wroga. Ptak, Antar i gazella długo i szybko w jedną pędzili stronę, coraz to więcej ku sobie się zbliżając, a gdy wzajemna ich odległość nie przenosiła kroków dwudziestu, mężny jeździec zręcznie nad głową zawinąwszy włócznią, silnie, cisnął ją w górę. Ta, świszcząc, jak wilgotny wiatr pośród kolumn Tedmoru, ugrzęzła w piersiach skrzydlatego olbrzyma.
Ptak wydał krzyk okropny, z jękiem zmieszany, który samego Antara przeraził, a zachwiany w powietrzu, zdawało się, że lada chwila upadnie na ziemię i swem olbrzymiem cielskiem przywali zuchwałego syna pustyni; już nawet końcem skrzydeł dotykał piasku, lecz ból zmusił go znowu wzbić się w powietrzne szlaki.
Od uderzenia piór po suchej i rozpalonej powierzchni, gęsty tuman kurzu zapełnił przestwór, i piasek zasypał oczy Antara. Zsiadł więc z konia i zamroczony, przez kilka minut pozostał na