Bo choć w rzemiośle baranty nowy,
Ale przebiegły, zręczny, zuchwały,
Zawsze szczęśliwe czynił obłowy.
Raz — samotrzeci, nocą prowadził
Ogromny tabun porwanych koni...
Wschodzący księżyc ucieczkę zdradził
I nie dał czasu zmylić pogoni,
Bo wnet za niemi, tym samym szlakiem,
Nadbiegł właściciel z swych sług orszakiem.
Wszczęła się bitwa; — krzyki i strzały
Uciekających zewsząd witały;
Bij się nie uląkł, lecz natarł męzko,
I bój nierówny skończył zwycięzko:
Sam wódz przeciwnik, legł z jego ręki...
Słudzy, śmierć pana skoro ujrzeli
Na wszystkie strony w stepy pierzchnęli.
Pozostał tylko chłopiec maleńki,
Który z zabitym rozstać się wzbraniał,
I trup ojcowski sobą zasłaniał.
Mimo łez, krzyków... Bij wziął chłopczynę
I sprzedał kupcom w obcą krainę.
Odtąd — zaniechał barant, rozboju...
By swoich zbiorów użyć w pokoju.
∗
∗ ∗ |
Wiele ubiegło czasu w milczeniu
Nim je Bij przerwał — «Starcze! daj radę
«Co ja mam począć w takiem zdarzeniu?»
Starzec zachmurzył swe lica śniade
I rzekł: — «O! Biju! w sercu młodziana