Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nim się w składy ćmy gęstej schował,
W jaskrawe pręgi zachód malował.
Lecz, coraz czarniej piętrząc się chmury
Tak odgrodziły, od cieniów kraju
Dziedzinę światła — jak wielkie mury,
Co strzegą dawnych granic Kitaju.
Ta chwila była — straszną i piękną!...
Trawy nie szemrzą, muszki nie brzękną...
Powietrze duszne, ciężkie i parne...
Ziemia przelękła... pół niebios czarne...
I tylko w dali, jak echo w górach,
Grom się rozlegał głucho po chmurach.
W pewnych odstępach, silnym podmuchem
Wicher rwał liście, kwiaty, motyle,
I kręcąc niemi, wiązał na chwilę
Niebo i ziemię, barwnym łańcuchem;
I znowu cicho; — w powietrzu sucho...
Na ziemi duszno... na niebie głucho...
Lecz wiatr, który się wzmagał i ścichał,
Coraz sił większych zdał się nabierać,
Z chmur ściany, zaczął płaty oddzierać,
I te, z niezwykłym pędem popychał
Goniąc, przez całe niebios przestworze.
To niby okręt pchnięty na morze
Leci, a wiatru pełne ma żagle;
To ptak — w olbrzymie opatrzon skrzydła
To jakieś dziwne pędzą straszydła;
I to tak szybko, i to tak nagle,
Że ledwo jeździec ruszył powieką,
Już w toń ciemności nikły daleko.