Aby po długiem, długiem cierpieniu,
Odżyć, powietrzem stepu gościnnem.
Jemu się zdało — czystsze i leksze —
A więc je chwytał z takim pośpiechem
Jakby chciał jednym — pełnym oddechem,
Objąć w pierś, całe stepu powietrze.
I długo, długo, jak ten co łaknie,
Bał się — czy jemu tchnień nie zabraknie.[1]
∗
∗ ∗ |
Odżył; — opuścił koniowi wodze,
A sam się rzucił po myśli drodze,
Drodze samotnej, dzikiej — a która,
Jak nić pajęcza gdy nią wiatr miota
Wiła się przez step jego żywota.
Jeździec był duszą — koń, jej tłumaczem; —
Myśl — którą jeździec drżeniem udzielał,
Koń ją pojmował i w pędy wcielał;
A niebo, ziemia, były słuchaczem.
Przez dni dziecinne, szedł stępym krokiem;
Pustoty dziecka, znaczył podskokiem;
A w lekkich susach z nogi na nogę,
Przeskakał chwile młodości błogie.
Czwałem go niosły lata młodzieńca
Gdy rozwinąwszy skrzydeł swych loty,
Puszczał się w kraje dzikiej tęsknoty;
Pędzi... i nagle kołem zakręca[2],
Bo na wspomnienie cierpkiej niewoli,