Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ile radości błyszczy na ich twarzy,
Jaka potęga, w jego każdem słowie.
Niebo, step, konie i życie pastusze,
Tłem jego pieśni — z którego ciąg zdarzeń
Snuje w natchnieniu — i proste ich dusze
Porywa z sobą do krainy marzeń. —
Ich lica, to jak zwierciadło bez skazy,
Na którem — władzą słowa czarnoksięzką,
Pieśń w rzeczywiste kształci się obrazy.
Zaledwo nutę posłyszą zwycięzką,
Im się wydaje, że już nogą jedną,
Stoją w strzemieniu, — oczy blaskiem świecą,
Jurta i śpiewak z przed ich wzroku bledną.
Czują step w koło i siebie na koniach,
Ich oczy, myśli, ich uczucia lecą
Niedoścignione, jak wichry po błoniach;
Pieśń brzmi — i długo tłumiony w płuc cieśni,
Okrzyk wojenny, co dotąd nieśmiało,
Z piersi słuchaczów zrywał się, — nawałą,
Jak wtór piekielny wybuchnął śród pieśni.

Śpiewak — łagodniej struny gęśli trąca,
I niby jutrznia majowej urody,
Na dzikie lica, zstąpił blask pogody;
Uśmiech, jak promień wschodzącego słońca,
Na chmurne czoła, złoty połysk ciska,
I pieśń wesoła, z różnych stepu końców,
Przed chwilą wrzących, rozproszonych gońców
Zbiera — i w jurcie sadzi u ogniska.
Znów śpiewak ujął w posłuszeństwa karby,