Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Swe zamienne prowadził towary,
Przez stepowe niegościnne drogi —
Teraz, śmiało wiódł swe karawany,
Ufny, zwiedzał koczowe ognisko,
Bo go lepiej, niźli talizmany
Strzegło — samo Kodara nazwisko.
To też nigdy — niesłusznie skrzywdzony,
Doń się próżno, z prośbą nie odwołał,
I ciemiężca nie znalazł uchrony,
Gdzieby Kodar dosiądź go nie zdołał.

O! i czarne, pełne ognia oczy,
Miały powab, potężny, uroczy,
Dla Kodara — bo i on był młody,
Piersią, serce miotało namiętne.
Mogłoż oko zostać obojętne,
Kiedy uśmiech rozkwitłej jagody,
Błyski źrenic, serc zalotnych strzały,
Do Edeńskich rozkoszy go zwały?
I on — nie raz porzucał namioty,
Aby trudów życia jak najdalej,
Mógł odetchnąć na łonie pieszczoty,
Jak Herkules przy boku Omfali.

Jednej nocy — z miłosnej wyprawy
Wracał Kodar, — a koń jego żwawy
Znanym szlakiem przy miesięcznym blasku,
Po stepowym lekko sunął piasku.
Lecz gdy wstąpił w ciemne oczerety,
Co na wyschłem dnie dawnego morza