Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrzało z nieba na te przestworza,
Do umarłego podobne morza,
Siwe i nagie, gdzie niegdzie trawą
Zwiędłą porosłe, co jak ostrowy
Wzbiły się po nad wylew żwirowy.
Tu, wydmuch piasku, jak srebrna mora,
Jak kiedy wietrzyk przelotnym wiewem
Pomarszczy gładką szybę jeziora;
Tam, huraganów zmącone gniewem,
Kładąc się w warstwy żwirowe wały,
W spiętrzonych, długich sypach, zostały.
Owdzie, jak gdyby żółwie olbrzymie
Zapełzły na te lądy bezwodne,
Wzgórza, z ciemnemi, nagiemy grzbiety;
O! bo w pustyni wszystko niepłodne,
Prócz może jednych — marzeń poety.

VII.

Pędzę!... z pod kopyt końskich wzniesiony
Pył, niby błędnej ogon komety,
Ciągnął się za mną. Wzrok utęskniony
Bystrym w przestrzenie naprzód szedł gońcem,
Czy się nie spotka z błoniem kwitnącem,
A może z jaką jurtą gościnną.
Ach! z tem pragnieniem, chyba rodzinną
Witałbym ziemię! darmo... pustynie
Tak dzikie w koło, że wzrok w nich ginie
Jak rozum, gdy się w wieczność zacieka.
Pędź, miły koniu! droga daleka...