Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy po wzgórzach, parowach, na łące,
W obozie ognisk zapełgło tysiące;
Jak gdyby ziemia w tej walce z cieniami
Zdjętemi z niebios błysnęła gwiazdami.
I blask dolinę oświecił, jaskrawy;
Stropy niebieskie, potok łuny krwawej
Oblał szeroko, — a z za tej zasłony
Przebijał księżyc posępno-czerwony.
Tam zaś przy blasku łuny i księżyca,
Z gęstwy, po górach piętrzących się lasów
Podobna widmu upłynionych czasów,
Wyjrzała — groźna Bratjanu wieżyca.

Na wzgórzu, z drogich szkarłatów uszyty,
Z zatkniętą w górze chorągwią, co biała
Dumnie, ze znakiem krzyża powiewała,
Mistrza zakonu, stał namiot rozbity.
Rzęsiste światła gorzały w namiocie,
Na stołach, suto jadłem zastawionych,
Śród blasku bogactw z tylu ziem złupionych;
Cudne naczynia, w misternej robocie
Ze złota, srebra — łupy Sławian ziemi;
Czary, sadzone kamieńmi drogiemi;
Złotem przetknięte kosztowne opony;
Cały rycerski przybór rozwieszony
Na ścianach — tarcze, szyszaki i zbroje;
Które z pracowni wyszły mediolańskiej,
Co jak robaczki w nocy Święto-Jańskiej
Z każdego zgięcia siały iskier zdroje.
Wszystko co przepych wymyślił, co zbytek