Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnogie, krzyżackie stanęły obozy,
I zabielały namiotów tysiącem.
Cała dolina, wzgórza i parowy
Zawrzały życiem, chrzęstem zbrój i broni,
Gwar tylu mężów, rżenie tylu koni,
Ćma ludu, różnych zwyczajów i mowy,
Różnych ziem, krajów, zatknięte znamiona,
Jedna myśl, która zbrojne tłumy zbliża,
Myśl — aby wszystkie zachodu plemiona
Pod czarne godło skupiły się krzyża,
I wyruszyły, w święte Imie Pańskie
Łupić, pustoszyć, dzielnice słowiańskie.

Dzień długi, znojny zbliżał się do końca;
Ognista tarcza lipcowego słońca
Kryła się w górach, ostatnim promieniem
Złocąc po blankach, Kurzętnika mury,
Co się olbrzymiem w dół spuszczając cieniem,
Czerniały, na tle zachodniej purpury.
W obozach — na raz ścieliły głośne gwary,
Pacierz, z ust spędził światowe piosenki,
Bo nad doliną przeciągały dźwięki
Wieczornych dzwonów, nowomiejskiej fary,
Która, pod ścianę doliny wsunięta,
Z grodem strzeżonym murem i basztami,
Stała jak macierz, pod której skrzydłami,
Tulą się drobne, gromadką pisklęta.

Niebo wciąż gasnąc, gęstsze ćmy śpuściło,
Kilka gwiazd rańszych, blado się zatliło,