Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go jeszcze ujrzeć, więc na piersiach, na brzuchu przesuwa się czołgając śród straży tureckiej, i mimo ciężkich pętów i nieznośnej rany, dopełzł, kędy za nogę koń jego stał włosiennym powrozem przykuty do haku. Chwycił za pęto ustami, długo się silił i długo mocował, szarpał i gryzł i targał, aż wreszcie pękł włosień. Koń poczuwszy się wolnym, parsknął, wstrząsł się, spojrzał na swego pana i stał jak zdumiały; zdało się, że myśl człeka badał i przeniknął, bo w pół za pas zębami swego jeźdźca chwycił, wzniósł w górę i puścił się w drogę:

Już przebiegł pole i pnie się w góry
Wyżej i wyżej, aż tam gdzie chmury
Wierzchołek mglistym wieńczą turbanem;
Z gór się wijącą spuszcza drożyną,
Pomiędzy łomy, głazy, zawały,
Co się być zdają spadłą lawiną
W tysiączne kształty strzaskanej skały.
A od podkowy, z drogi krzemiennej,
Sypie się za nim szlak iskr promienny,
I pędzi dalej. Trafił na parów
Głęboki, ciemny — przepaść — nie wstrzyma...
Dał skok, przesadził — i już go niema,
Tylko się tętent został śród jarów.
I pędzi dalej — przybiegł do rzeki,
Cisnął się w nurty ze stromej ściany,
Pękają fale, pryskają piany...
Dopłynął brzegu... i już daleki...
I już śród stepów piersiami porze
Bałwany żwirów i piasków morze.

Dobiegł wreszcie do znanych sobie koczowisk i przed namiotem Szeicha złożył drogi ciężar;