Strona:PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Diego chciał za mnie odpowiedzieć.
— Milczeć! — krzyknął adjutant, a skry z oczu mu się posypały. — Będziesz odpowiadał, jak cię pytać będą i zwrócił się znów do mnie z poprzedniem zapytaniem.
Cichym więc głosem powiedziałem w kilku wyrazach moje przybrane nazwisko, stan i cel podróży, stosownie do tego, jak się z Diegiem umówiliśmy, dodawszy w końcu, że, mając piersi przestrzelone i płuca nadwerężone, ani głośniej, ani dłużej mówić nie mogę.
Zwrócił się potem z pytaniami do Diega, który z całą bezczelnością i przytomnością opowiadał, że się nazywa Juan Poroz, a ja jestem jego krewnym; że w bitwie, którą nie pamiętam jak nazwał, zostałem raniony; dalej, jak się do niego dostałem; że mam rodziców w Madrycie, dobrych katolików i patryotów, którzy, dowiedzaiwszy się o wypadku syna, usilnie zapragnęli go widzieć, że on, Juan Poroz, postanowił mnie odprowadzić do Cuenzy, a stamtąd dalej wyprawić.
Adjutant całego tego opowiadania wysłuchał cierpliwie. W końcu zaśmiał się, ale tym śmiechem szatańskim i dodał:
— Historya zręcznie ułożona. Kto inny możeby w nią uwierzył, ale ja wam stanowczo powiadam, że to wszystko, coście zeznali, jest bezczelnem kłamstwem. Paszport jest podrobiony. Ty — zwracając się do Diega — nie nazywasz się wcale Juan Poroz, ale jesteś Cygan, oszust, złodziej, który już oddawna na postronek zasłużył; a twój towarzysz nie jest wcale Hiszpan, ani się nazywa Moreno, ale jest poprostu przebranym oficerem francuskim.
Diego zbladł, ale, nie tracąc przytomności, chciał się jeszcze z zarzutów tłómaczyć, gdy wtem przecisnął się do niego jeden z bandy i, patrząc mu w oczy, zawołał:
— A! toć my przecież starzy znajomi. Tyś, kochan-