Strona:PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

były błogosławieństwem dla ciebie. Ja sam także coraz więcej podupadam na siłach i kruszeję. Jeżeli już masz dosyć tej wojaczki, to bierz dymisyę i powracaj do nas, żebym mógł jeszcze przed śmiercią uścisnąć ciebie i oddać ci osobiście twoją ojcowiznę“.
Data śmierci matki co do minuty zgadzała się z mojem widzeniem w zamku po-maurytańskim. Tak więc jej święte słowa, wyrzeczone do mnie przy pożegnaniu, w zupełności się sprawdziły: póki żyła, chroniła mnie od przygód jej modlitwa, a po śmierci dusza jej czuwała jeszcze nade mną i stanęła widomie, by mię od zguby ochronić.
Wiadomość o śmierci matki nie mogła korzystnie wpływać na moje zdrowie, owszem, bardzo się ono pogorszyło. Koledzy moi uznali, że jedynem dla mnie ocaleniem będzie powrót do kraju, a jeżeli już mam umrzeć, to lepiej, gdy to nastąpi na ziemi rodzinnej, aniżeli gdzieś na obczyźnie, na drugim końcu świata. Wszelkim więc swoim wpływem popierali moje podanie się o dymisyę, które jednak nie tak prędko, bo dopiero w końcu lutego 1811 r., odebrałem.
Pożegnanie z towarzyszami broni było serdeczne, a już najserdeczniejsze z poczciwym Jóźwikiem, którego dozgonnym zostałem dłużnikiem za ocalenie mi życia.
W Madrycie, dla wypoczynku, zabawiłem dni kilka. Odwiedziłem poczciwego doktora, który z całą rodziną przyjął mnie, jak to mówią, z otwartemi rękoma. Badając moją chorobę, długo się namyślał, nareszcie wyrzekł, że u mnie jeszcze bardziej chora dusza, aniżeli ciało, i niema na to innego lekarstwa, tylko czas jeden, który uspokoić ją może.
Marykita przez te kilka miesięcy, w ciągu których jej nie widziałem, bardzo wyładniała i spoważniała. Ostatniego wieczora rzuciła mi pytanie: