Strona:PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam wygasło, ale w mojej rozpaczy nie mogłem się z tem oswoić. Cisnąłem drobną rączkę pomiędzy mojemi, sądząc, że może tym sposobem potrafię ją rozgrzać i ciepło żywotne powrócić.
W tej chwili, tuż naprzeciwko, po drugiej stronie katafalku, otworzyły się drzwiczki w murze ukryte. Wyskoczył z nich, ku wielkiemu memu zdumieniu, raz tylko widziany w cyrku w Grenadzie, ale doskonale zapamiętany, don Ramiro. Trzymał pistolet w dłoni, a doszedłszy do trumny, zawołał:
— Naciesz się!... oto jest twoja, ofiara, ale i tobie ten sam los przeznaczony.
To wyrzekłszy, przez, szerokość trumny, prawie dotykając mej piersi, wypalił do mnie z pistoletu i w tej chwili zniknął we drzwiach, któremi się zjawił.
Stało się to tak nagle, że przy usposobieniu, w jakiem byłem, nawet się bronić nie umiałem.
Uczułem tylko gwałtowny ból w piersi i zacząłem tracić przytomność. Nie puszczając ręki Manueli, stoczyłem się wkrótce na stopnie katafalku.
Jak długo w tym stanie pozostawałem, tego nie wiem, ale przyprowadziło mnie cokolwiek do przytomności silne szarpanie.
— Co to znaczy!... Kto tu? — zawołałem.
— To ja, Jóźwik. Już chwilę czasu szukam pana kapitana... Dzięki Bogu, że znalazłem. Niech pan kapitan wstaje, trzeba zaraz uchodzić bo wielkie grozi niebezpieczeństwo.
— Daj mi pokój — rzekłem z niechęcią — idź precz sobie... Nie pójdę... Ja się stąd nie ruszę.
— Ależ, panie kapitanie!... Zamek cały w płomieniach!... Niema jednej chwili do stracenia.
— To mi wszystko jedno. Nie męcz mnie... Ruszaj sobie.