To znaczy, podczas, gdy widz jest cały przejęty zgrozą tego, co widział i słyszał (są przecież i tacy, i to chyba nie wyjątki), gdy mu się być może łzy kręcą w oczach — raptem odsłona, brutalne światło, oklaski, powszechne wstawanie z miejsc, jednem słowem raptowny powrót do rzeczywistości, jakgdyby człowieka pięścią zbudzono ze snu. Nie taki był zwyczaj tragedji greckiej. Edyp uchodzi, ale po jego odejściu marzenie trwa dalej, i chór śpiewa łagodzącą pieśń:
O śmiertelnych pokolenia!
Życie wasze, to cień cienia...
(i t. d.)
Czy nie mamy więc prawa do twierdzenia, że w tym łagodzącym charakterze pieśni chóru zawiera się psychologiczne jego usprawiedliwienie, niezależne od tych zewnętrznych przyczyn, którym on zawdzięcza swe istnienie w teatrze Dyoniza?
Przypatrzmy się jednak treści tej