Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grzmią wodospady... W hymn dziękczynny, święty,
Spływa gwar cały...

On zaśmiał się smutno:
»Jak w hymn ten wmięszać moją pieśń pokutną?
»Wszystko drży szczęściem, ja-m jeden przeklęty,
»Ja — król przyrody niegdyś... Wszystko pląsa,
»Robak najmniejszy ze mnie się natrząsa,
»Wszystko się cieszy — tylko nie ja jeden!...
»A jednak tutaj byłby drugi eden,
»Gdyby nie śmierć... Ta wszystko kosą zmiecie!
»Skoro jest ona, to cóż mi po świecie?«

Powstał ze smutnie opuszczoną głową
I wszedł posępnie pod sklepienie lasu.
Dochodząc prawie do swego szałasu,
Usłyszał słaby krzyk... Przyśpieszył kroku,
Wbiegł... Co to? co to? —

Na mszystej pościeli
Leżała żona z dziwnem szczęściem w oku,
A przy niej — co to? co to się tam bieli?...
Zbliżył się... Cudne, maleńkie stworzonko!
Wielkie oczęta z półotwartych powiek
Nań spoglądały po za rzęs zasłonką...
On drgnął: »To człowiek! to człowiek! to człowiek!
»To dziecko moje! Boże wielkiej chwały!
»Jam się odrodził, nie umrę już cały!