Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słońce wzeszło, zalało step jasnością złotą,
Zapaliło skry w rosach, wydobyło blaski
Z obejmującej stepy szyn stalnej przepaski,
Promienistem wejrzeniem rozproszyło mroki —
I, w wizyi czarodziejskiej, ten sam step w głębokiej
Oddali przyszłych wieków stanął mi przed oczy:
Po długiej barbarzyńskich zaślepień zamroczy,
Po nocy fanatyzm ów, wilczych nienawiści,
Oto wielki się przełom w dziejach świata iści!
Sprawiedliwość dla wszystkich zasiada na tronie,
A miłość wielka, mocna w sercach ludzkich płonie.
Oddaje się, co cudze, bierze się, co swoje,
Na pługi się przekuwa oręże i zbroje,
Zgodnie spłaca się długi i wybacza rany,
Stawiają się ołtarze Prawdzie podeptanej,
Dźwiękiem próżnym są nazwy Gwałtu i Obłudy,
Mieszkańcy gór i nizin, plemiona i ludy
Jednoczą się w przeświętem braterstwie ludzkości.
Słonecznym blaskiem płonie pochodnia wolności,
Każdy, jak chce, czci Boga, znikają granice,
A szczęśliwi tych złotych stuleci dziedzice
Co rok dążą na stepów bezbrzeżne obszary
Święcić święto jedyne swojej nowej wiary.
I widzę ich: jak oko w bezmiary zasięga,
Het — het — od widnokręga aż do widnokręga,
Mrowią się niezliczone, nieprzejrzane tłumy.