— Tem lepiej... I gdzież go pani znalazłaś i w jaki sposób?
— W smutnych okolicznościach, których nie mogę ci objaśnić.
— Dlaczego?
— Ponieważ przyrzekłam zachować milczenie w tym przedmiocie.
— I człowiek ten zapewne jest bogaty?
— Bardzo bogaty...
— Ktoś z wyższego towarzystwa?
— Nosi nazwisko poważane, o którem zabroniono mi mówić... Przysięgłam...
— I cóż, czy chce on coś zrobić dla swej córki?
— Już uczynił.
— Cóż takiego?
— Zabezpiecza Marcie majątek?
— Pieniądze!.. Nie mogąc, czy nie chcąc dać jej swego nazwiska, daje jej pieniądze... Czy przynajmniej jest po ojcowsku hojnym?
— Daje Marcie trzykroć sto tysięcy franków.
Zdziwienie znów opanowało kataryniarza.
— Trzykroć!.. — powtórzył — a gdzież są te pieniądze?
— Umieszczone zostały w pewnej firmie, która płacić będzie od nich po cztery od sta procentu rocznie.
— Ho! ho! to dwanaście tysięcy franków dochodu.
— Który Marta posiada od tego dnia...
— No to mnie trochę godzi z tym panem, chociaż spełnił tylko swój obowiązek... Ha, przynajmniej dziew-
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/217
Wygląd
Ta strona została skorygowana.