Strona:PL Wyspiański - Achilleis.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W NAMIOCIE AJASA.
AJAS

Spokoju mi nie daje Achilles.
Postawa jego
i to mówienie jego tak wyniosłe....
Co to myśl znaczy, — jeźli się uwiąże
na czyim karku w węzeł? O Pallado!
Czemużeś ani nie pojrzała ku mnie?
Mówił wyniośle tak, mówił tak dumnie,
że słowo każde było, jakby wzięte
z tych głębin, kędy duch mój zaszedł senny
i skąd chce powstać kiedyś w szał płomienny.
Ja, który dotąd biłem się, jak zbrodzień,
mieczem i włócznią torujący drogę
żądności czynu, — omdlewając codzień
w pochlebstwie łotrów, którzy ze mnie drwili,
chwalby przydając mej ręce. —
Jakżesz ku niemu się zbliżyć — ze wstydem?
Jaka spokojna noc.... Śpiew tu dolata.
Raz pierwszy słyszę śpiew i czyjeś granie.
Nie zasnę. — Ducha pocznę bojowanie. —
Zabiłem tylu i duch się nie skrzepił.
I naraz, jak ten półbóg oczy wlepił
w Atrydę, — naraz ja poczułem siebie,
że poły żyję na ziemi, pół w niebie.
Jakżeż mu sprostać, jak przeróść, jak zwalić?
Kogóż mam zwalczać a kogo ocalić?
Duch mój zbudzony, lecz myśl precz ucieka.