Strona:PL Wyspiański - Achilleis.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WSZYSCY
(stoją nieporuszeni)
(przybywają coraz nowi rycerze)
ACHILLES

Walczyć z nikim niebędę. — Krwi już tyle piłem.
Nie chcę krwi. — Matko moja ty, — zadługo żyłem.
Być może, że na walkę wynijdę, — by zginąć.
Już wiem dziś, — że mym bólem najbardziej mi słynąć.
Tem co cierpię. Gdy los mię okrutny ograbił,
gdy najmilszego druha mego Hektor zabił;
śmierć zabójcy nie dała mi zemsty spragnionej
i dziś widzę, że druh mój napróżno pomszczony.
Że nie wróci już nigdy — i krew nic nie może,
gdy dusza raz w tajemne zestąpi bezdroże
nad ciemny Stygs. — O matko, — i ja tam pójść muszę.
Tu mi tęskno. — Hektorze, zbudziłeś mą dusze! —
Iljon w płomieniach zgore! — Dusza we mnie płonie.

(pokazuje po za namiot)

Hej! — Tam stos przyjaciela zbudowan wysoko!
Hej! — Atrydo! Mykeński lwie! wytęż wzrok, oko
i patrz! — Hej! sługi moje zaprządz konie!!

SŁUDZY
(zaprzęgają konie)
ACHILLES

Usługę oddam druhowi ostatnią
a was na ucztę tę dziś spraszam bratnią.
Co mam i co posiadam, wam to ostawuję.

(wskazuje po nagromadzonych w namiocie przedmiotach)

Podzielcie się, jak wartość swoją każdy czuje.