Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zakonnik tylko-co skończył polewać kwiaty — dzikie kwiaty! Odstawił konewkę, wydostał woreczek płócienny; zaczyna sypać ptakom — dzikim ptakom! — ziarno.
Sprężycki ledwie może powstrzymać okrzyk zdziwienia...
Widywał nieraz na wsi gospodynię lub panienkę ze dworu, jak wyszedłszy na środek dziedzińca, rzucały »poślad«, wołając »cip! cip!... taś! taś!...« Zlatywało się wówczas do nich ptactwo — ale jakie ptactwo? Kury, perliczki, gęsi, kaczki, indyki — zwykły plebs ptasiego rodzaju, niezdolny łatać, zajęty wyłącznie żerem, i sam na żer przeznaczony.
Teraz ma przed sobą widowisko podobne, lecz z charakterem zupełnie odmiennym, bez porównania wyższym, idealniejszym.
Wychudły, chorowity, ledwie żywy asceta, z odkrytą głową, na której wiatr rozwiewa długie, białe włosy, stoi wśród ziół polnych, i szerokim rozmachem kościstej ręki rzuca na prawo i lewo garście ziarna. Rzucając, mówi coś głośno, językiem obcym, dziwnym — po grecku może lub po hebrajsku — jakby zwracał się z przemową do biesiadników, co stół jego obsiedli.
Na ten ruch, i na te słowa, ze wszystkich drzew i krzaków sfruwają mniejsze i większe ptaki, trzepocąc wesoło skrzydłami, piszcząc, gruchając, pełne ufności i radośnego upojenia. Skrzydlata czereda podlatuje do samych stóp mnicha, nad gło-