Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści zaczerpnąć. Przypomina ptaka pijącego ze źródła.
— »Wyjątek stanowią rzeczowniki: vis, lapis, crinis, cannabis, ignis...« Ojoj! jeszcze nie koniec?... »Pulvis, panis, piscis...« Jak Bozię kocham, nie wytrzymam!
Ociera spocone czoło — ciężko, z głębi piersi wzdycha. Przez chwilę na jego twarzy maluje się walka. Niespokojne spojrzenie rzuca w otwarte okno, za którem widać młode, kwitnące kasztany, słychać huczenie chrabąszczów, ćwierkanie jaskółek, krzyki chłopców grających w palanta...
Wyraz jego twarzy jest taki, jakby chciał powiedzieć:
— Ej! rzucę ja to wszystko... do kąpieli pójdę, potem na ryby... Bierz licho promocyę i szkołę!
Zwyciężył pokusę — oczy odwrócił od okna — wzniósł je w górę z wyrazem rezygnacyi. Potem oczy zamyka i znów jęczy...
Vis... vis... vis... Lapis... lapis... lapis... Crinis... crinis... crinis...
Co chwila, to zagląda do książki, to się od niej oddala, kiwając się, jak żyd nad talmudem. Idzie mu ciężko. Ledwie nauczył się trzeciego wyrazu, już dwa pierwsze ulatują mu z pamięci. Wraca do nich — tamten gdzieś mu się zapodział. A tych wyrazów tak wiele! Prawie pół stronicy zajmują. Czyż on kiedykolwiek potrafi się ich nauczyć?..
Wzdycha, odpoczywa — znów jęczy: