Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słaby i trochę lękliwy chłopiec spełnił rozkaz — i przyniesiony został w ten sposób do szkoły wśród wrzasku kolegów i gawiedzi ulicznej.
— Goliat i Dawid... parole! — osądził profesor Luceński, gdy się o tem zdarzeniu dowiedział.
— Niech-no jednak — dodał, do tabakiereczki swej sięgając — ten Goliat strzeże się, żeby mu Dawidek głowy nie uciął. Bo teraz »Dawidkom« dowierzać nie można — parole!
Wywołuje ich obu do lekcyi — każe stawać przed katedrą jednemu obok drugiego. Dawid sięga ledwo do pasa Goliatowi.
— Kucharzewski, tłómacz: »Koń mego sąsiada — zjadł — żonę starego jenerała«.
Goliat usta szeroko otworzył — śmieje się.
— To być nie może... — mówi grubym głosem.
— Co nie może być?
— Żeby koń zjadł... hi, hi, hi... kobietę.
Profesor uderza trzciną w stolik.
— Ciebie nie pytają o zdanie! Każą ci tłómaczyć, i basta!
— To dla mnie za trudne; ja nie wiem, jak to będzie po francusku.
Bien. Masz »pałkę« i możesz iść na miejsce.
Profesor skrzypiącym piórem smaruje w katalożku wielką jedynkę. Teraz olbrzym wykrzywia się do płaczu.
— Nie wiem za co pałka?... — mruczy basem, odchodząc od katedry. — Pierwsze słyszę, żeby konie... Może tak jest we Francyi, ale u nas...